niedziela, 27 kwietnia 2014

16. Like fire and rain.

Po połowie nieprzespanej nocy i gonitwą pośród własnych myśli w końcu chyba wszystko sobie poukładał. A przynajmniej tak mu się zdawało. Ostatnie dni były dziwne. A nawet bardzo dziwne. Ale przecież nazywa się Ross Lynch i on ma niby dać się jakiemuś uczuciu? Czemuś co mu się tylko najwyraźniej wydaje?
Bo jak to inaczej wytłumaczyć? Z resztą miał teraz o wiele gorsze zmartwienia.
No i po co się zadręczać? Do tej pory jego życie przecież było znakomite, aż tu nagle pojawia się jakaś dziewczyna i wywraca go do góry nogami.
Nie. Koniec. To po prostu była chwila słabości. Ale od teraz Cassidy to tylko jedna z wielu. I tyle. Nic więcej.
Wiedział, że sprzeciwiał się sam sobie, ale chciał wierzyć w to, co wytworzył sobie w tej swojej blondwłosej głowie. I raczej nic nie było w stanie tego zmienić.

***

Następnego dnia w szkole byłam raczej zupełnie nieobecna. Godzina mijała za godziną, a ja przesuwałam się tylko z klasy do klasy niczym jakaś zjawa. Podczas lunchu przyjaciele również się na mnie dziwnie patrzyli. Znaczy w sumie jedynie Drake, bo Lena była wyraźnie zajęta wgapianiem się w swój telefon, podobnie jak ja ignorując świat. Tylko jej powód był zupełnie inny od mojego.
- Cassie, co jest? - zapytał chłopak, kiedy wspólnie zmierzaliśmy na zajęcia artystyczne.
- Nic. Dlaczego pytasz? - uśmiechnęłam się delikatnie i oczywiście sztucznie, co chyba tylko wzbudziło jego podejrzenia.
- Przecież widzę.
- Wydaje ci się - odparłam, udając zupełnie obojętną.
- Ej - zatrzymał mnie, po czym długo patrzył mi w oczy, aż speszona spuściłam wzrok na swoje buty. - Pamiętaj, że mi zawsze możesz powiedzieć, okej? Nie chcę, żebyś była taka smutna.
- Tak, Drake, wiem i nie przejmuj się, bo naprawdę nic mi nie jest - powiedziałam. - Uwierz mi.
Chłopak jeszcze przez chwilę mierzył mnie wzrokiem, ale w końcu odpuścił.
- Okej - westchnął. - Chodźmy.

***

Minął tydzień odkąd zatrzymał się u Nick'a. W końcu jednak wydobrzał i postanowił jednak wrócić do swojego domu, w którym mile go raczej nie przywitano. Riker'owi, kiedy tylko go zobaczył, puściły wszystkie nerwy
- Gówniarzu, co ty sobie, do cholery jasnej wyobrażasz?! - wrzasnął mu w twarz.
- Ciebie też miło widzieć, braciszku - odezwał się Ross spokojnym tonem, ściągając buty.
- Gdzie ty byłeś?! Twoja siostra wychodzi z siebie, zamartwiając się razem z twoją matką!
Ross wybałuszył oczy i spojrzał z niedowierzaniem na brata.
- Dzwoniliście do nich?! Po cholerę?! - wykrzyczał wściekły.
- Po taką cholerę, że jesteśmy za ciebie odpowiedzialni, a ty wywijasz nam takie numery - wyrzucił.
Ross spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Kurwa mać mam 18 lat! Chyba mogę decydować co robię!
- Ale nie znikać na tyle dni, nie odbierając komy i całkowicie się od nas odcinając! Nick też nic nam nie chciał powiedzieć.
- Bo mu zabroniłem - warknął.
Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, oboje chcąc najchętniej doskoczyć sobie do gardeł. Byli braćmi, ale nigdy za dobrze się nie dogadywali. Tak już po prostu mieli. Zupełnie się od siebie różnili. Riker - najstarszy, najdojrzalszy, mądry , wyrozumiały, miły i na ogół spokojny, Ross - zupełne przeciwieństwo. To chyba mówi samo za siebie. Niestety w tym wypadku przeciwieństwa się nie przyciągały. Poza tym chodziło tu również o dominację w zespole. Nikt tego nigdy na głos nie wypowiedział, ale chyba każdy to wiedział, że obojgu chodziło o tytuł lidera. Przynajmniej takiego mentalnego. W głębi serca Riker również zazdrościł Ross'owi odrobinę większej sławy. To wystarczyło, aby bracia prawie bez przerwy się ze sobą kłócili.
- Czekam do urodzin i się wyprowadzam - oznajmił w końcu Ross. - Wyprowadzam się, rozumiesz? Może cię to uszczęśliwi. Już nie będziesz musiał zgrywać takiego zatroskanego.
- Że co proszę? - Riker uniósł brwi.
- To co słyszałeś.
- Nie pogrywaj sobie - syknął.
- Bo co mi zrobisz? - prychnął Ross. - Powiesz mamie? - zaśmiał się.
Riker obdarzył brata spojrzeniem pełnym grozy. Ross uśmiechnął się z tryumfem i udał się po schodach na górę, a następnie do swojego pokoju, na ten czas kończąc tą kłótnię.

***

- Cassie, no.
- No co, Drake? - spytałam, starając się ze wszystkich sił pozbyć czarnej plamy, która wylądowała na moim obrazku, po mojej chwili nieuwagi i teraz psuła całe niebo, które tak mozolnie tworzyłam.
- Po prostu widzę, że jesteś nie w humorze i chciałbym wiedzieć jaki jest tego powód.
Westchnęłam.
- Ojej, po prostu jestem zmęczona. Tyle - skwitowałam, wzruszając ramionami.
- Nie wyglądasz.
- Drake, daj spokój - jęknęłam.
- Rysujesz jakiegoś kolesia, którego pożerają rekiny, a jego głowa pływa parę metrów dalej. Sadystkę z siebie robisz? A może to jest ktoś konkretny, hm?
Przewróciłam oczami.
- Urwałbym mu łeb - syknął.
Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
- No co? - zmarszczył brwi. - Traktuję cię jak siostrę. Ktoś cię krzywdzi, ja krzywdzę go. Proste.
- To słodkie - stwierdziłam. - Kochany jesteś, wiesz?
- No wiem. To teraz powiesz mi co się dzieje? - a już myślałam, że odpuścił.
- Drake, naprawdę jestem zmęczona. Po prostu nie mam na nic ochoty. Nic się nie stało. Gorszy dzień. Okej?
Patrzył jednak na mnie z miną pt"I tak wiem swoje"
- Okej? - powtórzyłam.
- Zrób z tego ptaka - westchnął, wskazując zrezygnowanie  na czarną plamę i zajął się swoim obrazkiem, dając na razie mi święty spokój, a ja zaczęłam mozolne tworzenie czegoś, co chyba ani trochę nie przypominało pierzastego zwierzątka.

***

Był czwartek, a więc chciałam czy nie, musiałam udać się do domu Lynch'ów, aby dać Ryland'owi korki. Z resztą polubiłam tego chłopaka i żadne relacje między mną a Ross'em nie dałyby rady spowodować zostawienia go w naukowej potrzebie. Z mieszanką sprzecznych uczuć stanęłam przed ich posiadłością i zadzwoniłam do drzwi, które po chwili otworzyła mi Rydel. Uśmiechnęła się na mój widok i wpuściła mnie do środka. Od razu pognałam w stronę pokoju młodego, tchórząc jak zwykle. Nie chciałam spotkać wiadomo kogo.
Los jednak, zresztą jak zawsze, pogrywał sobie ze mną i wszystko robił mi na przekór, tym razem stawiając blondyna na środku mojej drogi, właśnie wychodzącego z łazienki. Wewnętrznie spanikowałam. Nie miałam pojęcia jak się zachować. On jednak przejął pałeczkę za nas dwoje.
- Cześć, Johnson - rzucił tak chłodnym tonem, że aż po ciele przeszedł mi lodowaty dreszcz.
Następnie po prostu mnie zignorował, wyminął i udał się w swoją stronę. Tak, jak po staremu. Wszystko wróciło do normy.
Nie byłam jednak pewna czy ta norma aby mi odpowiada. Ale cóż. W pewnym sensie sama się do tego przyczyniłam, prawda?
Wzięłam głęboki oddech. Przecież postanowiłam być obojętna. Musiałam się tego trzymać. Nie mogłam się złamać. Po prostu nie mogłam.
W głębi duszy jak mantrę powtarzałam sobie wszystkie wadliwe cechy tego chłopaka i to jak bardzo go nienawidzę. Czy pomagało? Może odrobinę. No dobra. Prawie wcale.
Starałam się jednak ogarnąć i zapukałam do pokoju Ryland'a, aby po chwili siedzieć już z nim nad kolejnym zadaniem z matmy. Szło mu coraz lepiej. Możliwe, że niedługo nie byłabym już mu potrzebna. Trochę szkoda. Lubiłam mu pomagać. Naprawdę go polubiłam. Był niezmiernie sympatyczny. Dobrze, że nie wdał się w starszego brata.
I znowu o nim myślałam. Jezu. Czy ja nigdy nie będę potrafiła się od tego uwolnić?
- Gdzie idziesz? - zapytałam chłopaka, widząc, że wstaje od biurka.
- No do łazienki. Przed chwilą to powiedziałem.
- A po co?
Ryland spojrzał się na mnie dziwnie. Dopiero po chwili zaczęłam w zupełności kontaktować i sama się z siebie śmiać. Cassidy, może jakaś wizyta u psychologa by się przydała?
- No idź, idź - powiedziałam, śmiejąc się.
Chłopak wyszedł, zostawiając uchylone drzwi, przez które po chwili doszły mnie podniesione głosy. Podeszłam do nich i zaczęłam dyskretnie podsłuchiwać. Głupia ciekawość.
- Ja się po prostu o ciebie martwię - usłyszałam głos Rydel.
- No i niepotrzebnie jak widać - Ross jak zwykle opryskliwy. - Nie jestem już dzieckiem!
- Ale zachowujesz się jak ono!
- A ty zachowujesz się jakbyś pozjadała wszystkie rozumy. Co ty wiesz, ty mi powiedz? Po prostu zostaw mnie w świętym spokoju. Nie potrzebuję niańki - syknął.
- Odszczekaj to.
- Bo co?
- Do tych swoich urodzin nigdzie nie wyjdziesz, rozumiesz? I dzwonię zaraz do rodziców. Zobaczymy czy będzie ci tak wesoło.
- Nigdzie nie wyjdę, powiadasz? - prychnął. - To patrz - tu na chwilę zamilkli. - Pozdrów rodziców! - usłyszałam teraz już jakby z oddali, a potem dobiegł mnie trzask wyjściowych drzwi.
Nie powiem, byłam w lekkim szoku. Wróciłam szybko na miejsce, a po chwili zjawił się Ryland. Nie mogłam się jedna do końca skupić i młody to chyba zauważał.
No ale jak ten debil mógł tak traktować własną siostrę? No jak ja się pytam? Ona się przecież tylko martwi i wcale się jej nie dziwię. Najchętniej urwałabym mu łeb. Naprawdę.
Boże, Cassidy, naprawdę robisz się sadystyczna - w myślach przyznałam rację Drake'owi i w sumie sama się do siebie uśmiechnęłam.

6 komentarzy:

  1. Super ekstra rozdział :) Jeżeli chcesz to tutaj masz adres do mojego bloga http://ross-lynch-jako-gangster.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O boże :) Czadowy rozdział, strasznie długo czekałam ale sie opłaciło :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle rozdzial swietny *.* Dawaj te rozdzialy czesciej! Pozdrawiam i zapraszam do siebie (nowe 2 rozdzialy) : www.rest-in-your-arms-ross-lynch.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejny mega rozdział. *.* Jak ja lubię czytać Twoje opowiadanie. A Ross faktycznie zachował się jak debil. Z niecierpliwością czekam na next. :***
    Jak znajdziesz chwilkę to zapraszam do mnie na nowy rozdział : http://here-comes-forever-r5-story.blogspot.com/
    Pozdrawiam <3
    Becia

    OdpowiedzUsuń
  5. Tsaaaa jestem taka dumna z Ross'a... -.- (jak co sarkazm).
    No ale rozdział świetny! ;*

    the-most-beautiful-stories-r5.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Boskiiii wręcz zajebisty, ale i tak kocham Ross'a ale szkoda mi Delly :c czkam na nexta :D

    OdpowiedzUsuń