- Ross! Ross, no nie wygłupiaj się! Lynch, do cholery! - ktoś wrzeszczał nad nim, ale nie mógł dojść, kto to taki.
W ogóle nie miał pojęcia co się dzieje i dlaczego leży na jakiejś zimnej i mokrej powierzchni oraz dlaczego każda część ciała tak niemiłosiernie go boli.
- Stary, no!
Otworzył z trudem oczy, po czym kilka razy nimi pomrugał, aby uzyskać ostrość widzenia. Wszystko było takie zamazane, ale po chwili udało mu się ujrzeć twarz swojego przyjaciela, pochylającego się na nim.
- No nareszcie! Żyjesz? - Nick wstał i otrzepał się, po czym spojrzał na blondyna, wyciągając ku niemu rękę, chcąc pomóc mu się podnieść. - Zmywamy się stąd.
Chciałby, ale czuł jakby ciało odmówiło mu współpracy. Poza tym głowa pulsowała mu przeszywającym bólem nie do zniesienia. Ross jęknął przewlekle.
W końcu, przy ogromnym wysiłku, udało mu się podnieść do pozycji siedzącej, złapać przyjaciela za rękę i spróbować wstać. Kiedy jednak zrobił to, w głowie zakręciło mu się tak, że gdyby nie pomoc Nick'a, leżałby z powrotem na ziemi.
- Co ty tu robisz? - zapytał blondyn, opierając się na ramieniu przyjaciela i zaczynając sobie przypominać to wszystko, co wydarzyło się przed straceniem przez niego przytomności.
- Przeczuwałem, że tak to się potoczy. Przecież wiedziałem, że ten skurwiel ściągnie tu Blaise'a. Musiałem ratować twój zad. Jednak się spóźniłem i teraz pozostaje mi tylko odwiezienie cię do szpitala.
- Do szpitala? Powaliło cię? Nikt się nie może o tym dowiedzieć - warknął Ross, próbując ustać o własnych siłach, jednak noga odmówiła mu posłuszeństwa i znowu niezbędne stało się ramię szatyna. - Przeprowadzą śledztwo, a to doprowadzi ich do Matt'a, przez co my jesteśmy udupieni za koks, ogarniasz?
Nick spojrzał na przyjaciela i przyznał mu rację.
- Opatrzyłem ci nogę, ale to i tak nie wystarczy. Poza tym straciłeś dużo krwi i masz rozwaloną głowę w trzech miejscach. Możesz mieć wstrząs mózgu, ale także połamane żebra, a nawet wewnętrzny krwotok. Nie sądzisz, że ważniejsze jest twoje życie?
- Od kiedy z ciebie taki lekarz znawca? - fuknął Ross. - Nic mi nie jest - oznajmił, z trudem wsiadając do samochodu i starając się nie wykrzywiać twarzy w grymasie bólu. - Nic mi nie jest - powtórzył, opierając głowę o zagłówek.
- No jasne, twardzielu - Nick spojrzał z politowaniem na blondyna, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał na główną ulicę.
Oczywiście wszystko co mówił Ross było nieprawdą. W głowie kręciło mu się i szumiało jak po jakiejś hucznej, całonocnej imprezie i ogólnie zbierało mu się na wymioty. Poza tym bolało go wszystko. Naprawdę wszystko. Od czubka głowy po palce stóp. Już nie wspominając o rwącej nodze, która uniemożliwiła mu wcześniejsze chodzenie.
Szykuj się, Blaise, bo zrobię ci horror straszniejszy niż "Teksańska masakra piłą mechaniczną", przy którym ten film stanie się bajeczką do poduszki - pomyślał, zaciskając dłonie w pięści, ale po paru minutach poczuł się jak na kolejce górskiej w wesołym miasteczku, a samochód jakby stał się maleńkim wagonikiem. Cały świat mu zawirował, a potem zamienił się w ciemność. Kompletną ciemność.
***
Obudził się w jakimś nieznajomym mu miejscu. Jego oczom ukazał się niewielki pokoik o błękitnych ścianach, w którym znajdowała się jedynie jedna, wielka drewniana szafa i masa wiszących zdjęć. Leżał w jakimś łóżku, okryty śnieżnobiałą kołdrą. Miał kompletny mętlik w głowie. Gdzie ja, do cholery, jestem? - pomyślał.
- Ross! Jejku, Ross! Obudziłeś się! - do pokoju wpadła nagle nie wiadomo skąd Kate i przytuliła się do niego. - Tak się martwiłam.
Blondyn stłumił w sobie jęk, kiedy poczuł ogromny ból spowodowany jej mocnym uściskiem.
- Gdzie ja jestem? - zapytał, kiedy dziewczyna dała mu już spokój.
- U Dominic'i - odpowiedział mu Nick, który również się raczył pojawić razem ze wspomnianą dziewczyną u swego boku.
- Przecież miałeś nikomu nie mówić - warknął Ross.
- Zemdlałeś, stary. Obejrzała cię jej siostra studiująca medycynę - tu wskazał na Kate - i stwierdziła, że to jednak nic poważnego. Jedynie się ostro poobijałeś na tym motorze - mówiąc ostatnie zdanie, spoglądał znacząco na chłopaka, dając mu do zrozumienia, że taka jest przyjęta wersja wydarzeń.
Blondyn odetchnął z ulgą.
- A jaki mamy dzień tak ogólnie?
- Czwartek. 10.05, jeżeli coś ci to da. Po prostu przespałeś całą noc.
- O cholera...
- Co?
- Nie, nic nic.
Przypomniał sobie jednak, że po szkole miał przecież kozę... Musiał tam być. Nie mógł przecież... zostawić Cassidy.
- Nie idziecie do szkoły? - zapytał.
- Właśnie wychodzimy - odparła Kate. - Trzymaj się jakoś - powiedziała jeszcze słodko, puściła do niego oczko i razem z Dominicą wyszły z pokoju.
- Muszę iść do szkoły - Ross podparł się na łokciach.
- Chyba ci przygrzało. Wiesz jak ty wyglądasz? - szatyn uniósł brwi do góry.
- No nie bardzo. Ale na pewno da się coś z tym zrobić. Mam dzisiaj karę.
- I tym się teraz przejmujesz? - prychnął Nick. - Jakąś karą?
Blondyn obdarzył przyjaciela wrogim spojrzeniem.
- A rób co chcesz - szatyn machnął ręką. - Z tobą czasami to jak z dzieckiem, wiesz?
Zapadła chwila milczenia. Ross znowu położył głowę na miękkiej poduszce, która dawała mu przynajmniej trochę ukojenia w bólu.
- Dobra. Zostanę - odezwał się w końcu.
- No i świetnie - zakończył Nick, a jego głosie słychać było ulgę.
***
Co za palant! Co za idiota! - wyrzucałam w myślach, wychodząc z klasy, w której miałam dzisiaj odsiedzieć swoją karę.
Lecz nie mogłam tego zrobić, bo pan Lynch się nie zjawił. A dlaczego? To to już tylko Bóg jeden wie.
Jutro jest piątek. Umówiłam się z Leną. Ale nie, bo przecież będę musiała po szkole gnić tutaj z Ross'em, bo pani Gareth nie chciało się dwa razy specjalnie dla nas zostawać. To tu wszyscy tacy grzeczni, że tylko my mamy po lekcjach odpokutowywać?
Ugh. Dlaczego on nigdy nie liczy się z innymi? Naprawdę nie jest pępkiem świata, żeby tak robić. Niewystarczająco już mi zalazł za skórę?
Wróciłam do domu i rozwaliłam się na łóżku, biorąc do ręki laptop i odpalając Skype'a. Zobaczyłam przy kontakcie Moniki zielony znaczek, więc od razu do niej zadzwoniłam. Po chwili widziałam już na ekranie twarz mojej przyjaciółki.
- Nawet nie wiesz jak się za tobą stęskniłam! - krzyknęła i wyszczerzyła swoje równiutkie, białe ząbki. - Dlaczego się nie odzywałaś? Tak ci dobrze w tym LA, że zapomniałaś o swojej kumpeli? - tu zrobiła urażoną minę.
- Pewnie, że o tobie nie zapomniałam! Żartujesz sobie? - zmarszczyłam brwi. - Wiesz... musiałam się zaklimatyzować. Wszystko sobie poukładać. Przyzwyczaić się do tego wszystkiego. Do tych zmian. Nawet nie wiesz jak tęsknię za Polską i jak brak mi ciebie. Poza tym telefoniczne koszty rozmów za ocean mnie przerażają - zaśmiałam się. - Opowiadaj co tam u ciebie.
- Raczej ty opowiadaj, bo u mnie to wszystko po staremu! Byłaś w Hollywood? Widziałaś jakieś gwiazdy? A jak z chłopcami? Masz jakiegoś? A w szkole? Zaprzyjaźniłaś się z kimś? Nie nudno ci tam? Masz jakąś polską telewizję? Są tam w ogóle jacyś Polacy? - strzelała we mnie coraz to nowymi pytaniami nie dając mi dojść do słowa.
Kiedy skończyła, zaczęłam jej opowiadać o szkole, o Lenie, Drake'u, o okolicy.
- No fajnie, fajnie, ale co z tymi chłopcami? - poruszała brwiami, śmiejąc się.
Zamilkłam.
- No wiesz... - zrobiłam się chyba czerwona jak burak.
I co miałam jej powiedzieć? - No wiesz, Monika, Ross Lynch, tak ten, za którym tak szalejesz, to on chodzi ze mną do szkoły i tak w ogóle to udzielam jego bratu korepetycji. A i jeszcze to on mnie pocałował, ale ogólnie to jesteśmy raczej wrogami i w ogóle on nie jest taki, jaki ty myślisz, że on jest. Pije, pali, ćpa, imprezuje i poniża niby gorszych od siebie. A tak poza tym, to chyba jestem w nim zakochana.
Jak to by w ogóle brzmiało?
Ale naprawdę potrzebowałam z kimś rozmowy na jego temat, a Monika wydawała mi się do tego najlepszą kandydatką.
Więc jej wszystko opowiedziałam. Ale bez podawania dokładnej tożsamości Lynch'a. Jedynie imię. Przecież po świecie chodzi nie jeden Ross, prawda? To wydawało mi się najlepszym rozwiązaniem.
Po zakończeniu mojego długiego wywodu, Monika wytrzeszczyła na mnie z niedowierzaniem oczy.
- No co? - uniosłam brwi do góry.
- Nie wiedziałam, że moja Tośka tak może działać na takich chłopaków!
Spojrzałam na nią z sarkastyczną miną pt. "Dobrze wiedzieć"
- Jakie to słodkie - zapiszczała.
- I co w tym słodkiego? - prychnęłam. - Bo ja jakoś nic nie widzę.
- Przecież on ci się podoba! - wykrzyczała. - I ty mu się podobasz też. To oczywiste. Po prostu wstydzi ci się to powiedzieć - podsumowała.
- Że niby ja mu się podobam? - powiedziałam prawie niesłyszalnie. - Tak uważasz?
- No pewnie! - klasnęła w ręce.
- Co nie zmienia faktu, że jest dupkiem.
- Ale słodkim dupkiem - zaśmiała się.
Przewróciłam oczami.
- Nie. Wcale nie. Dobra, opowiadaj co tam u ciebie i nie ma, że nie - chciałam jak najszybciej zmienić temat i na szczęście Monika się temu poddała, bo już po chwili nawijała o swojej nowej, wrednej babie od angielskiego.
Kiedy spojrzałam na zegarek, dochodziła trzecia, a jakaś dziwna myśl, że coś miałam dzisiaj jeszcze ważnego do zrobienia, nie dawała mi spokoju. Obejrzałam dokładnie swój jutrzejszy plan zajęć i stwierdziłam, że to nie o to chodzi, bo wszystkie lekcje mam już sumiennie przejrzane i odrobione.
- Cass! - usłyszałam głos mojego brata, więc wyjrzałam z pokoju.
- Tak?! - krzyknęłam.
- Wychodzę za chwilę, więc weź ze sobą klucze, kiedy będziesz wychodziła.
- Okej? - zdziwiłam się.
Gdzie ja niby miałabym iść?
W końcu jednak pacnęłam się dłonią w czoło, przypominając sobie. No tak. Przecież miałam dzisiaj korki z młodym Lynch'em. Miałam jednak jeszcze trochę czasu, więc sięgnęłam po książkę i rozsiadłam się na swojej pufie. Po dwudziestu minutach czytanie przerwał mi dźwięk mojego telefonu. Jakiś nieznajomy numer. Odebrałam i przyłożyłam urządzenie do ucha.
- Tak?
Nie usłyszałam jednak żadnej odpowiedzi.
- Halo? - ponowiłam pytanie.
- Cześć - usłyszałam w końcu, a dźwięk tego głosu prawie zwalił mnie z nóg.
O ile można było zwalić się, leżąc.
- Ross? - zachłysnęłam się powietrzem.
- Ta.
- Czego chcesz? - warknęłam.
Aż sama się sobie dziwiłam. Widocznie o wiele łatwiej mi było, kiedy nie widziałam go przy sobie na żywo.
- W sumie to chciałem tylko odwołać mojemu bratu korki. Ma dzisiaj mecz czy coś tam - oznajmił, zachrypniętym głosem.
Nie wiem czemu, ale poczułam się zawiedziona. Moja podświadomość liczyła chyba na coś innego.
- A. Okej - wykrztusiłam z siebie, po czym zapadła między nami niezręczna cisza, ale żadne z nas się nie rozłączyło.
- Cass?
- Tak? - odezwałam się chyba troszkę za głośno i za szybko, po czym spaliłam buraka.
Cieszyłam się, że mnie nie widzi.
- Chciałbym z tobą porozmawiać.
Że co? Ze mną? Po co? Dlaczego? O czym?
- Przecież rozmawiamy - no to teraz zabłysłam inteligencją.
- Ale nie przez telefon. W cztery oczy - czy tylko mi jego głos wydawał się tak pociągająco zachrypnięty?
Jęknęłam wewnętrznie. Cass, przecież jesteś na niego wkurzona! Ogarnij się!
- Okej - wyjąkałam.
- Przyjadę zaraz do ciebie - oznajmił tak, jak na niego przystało, czyli bez jakiegokolwiek pytania, po czym się rozłączył.
Rzuciłam telefon na łóżko i pobiegłam do pokoju brata, gdzie zastałam go razem ze swoją dziewczyną. Może trochę za gwałtownie otworzyłam drzwi, bo oboje na mnie dziwnie spojrzeli.
- Kiedy wychodzisz? - wypaliłam.
- Właśnie idziemy - odparł, podejrzliwie się mi przyglądając.
Świetnie - pomyślałam.
- Okej - to już powiedziałam głośno i trzaskając drzwiami, pobiegłam do swojego pokoju.
Porządek, jak zwykle utrzymany. Jedynie przeniosłam ubrania z krzesła do szafy, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Szybki jest.
Zbiegłam po schodach, zauważając, że David'a już nie ma i otworzyłam drzwi. Na widok blondyna oczy wyszły mi z orbit. Wciągnęłam głośno powietrze, zakrywając usta dłońmi. Nagle jakby cała złość do niego, którą w sobie kumulowałam po wczorajszym, ze mnie uleciała, a zastąpiło ją zdziwienie i jakby żal. Kto mu coś takiego zrobił? Wyglądał jakby dopiero co zszedł z jakiegoś ringu. Blondyn uśmiechnął się do mnie nikle i jakby... przepraszająco?
- Będziemy tak stali, czy może wpuścisz mnie do środka? - wychrypiał, ale z ust, jak zwykle nie schodził mu szelmowski uśmiech.
- Boże, Ross - jęknęłam.
W środku czułam, że pewnie sam się do tego przyczynił i własnej winy wpakował się w jakieś kłopoty. Nie mogłam jednak znieść myśli, że musiał okropnie cierpieć. Serce mi się ścisnęło i nagle zapragnęłam go tak po prostu przytulić. Głupia myśl. Jeszcze wczoraj i nawet dzisiaj po szkole miałam ochotę wypruć mu flaki.
- Wystarczy Ross - zażartował. - To jak? Mogę przejść?
Przepuściłam go w drzwiach.
- Przecież ty ledwo chodzisz - zauważyłam.
- Nic mi nie jest - oznajmił surowym tonem. - W ogóle nie chciałem ci się tak pokazywać, ale...
- Ale co? - zapytałam, zamykając drzwi i odwracając się w jego stronę, znajdując się jakieś 10 centymetrów od niego.
Mój wiatrołap był zdecydowanie za mały. Zdecydowanie.
- Ale chciałem cię przeprosić no - podrapał się po karku. - Wiesz, za to co wtedy powiedziałem i za to, że wczoraj się nie zjawiłem - wypowiadając ostatnie słowo, zatoczył się, a ja odruchowo go podtrzymałam.
Byłam jednak zbyt słaba, aby go utrzymać, ale na szczęście obok stała szafka, której się kurczowo złapał.
- 'Nic ci nie jest' mówisz? - prychnęłam. - Chodź - mimo jego protestów, z niemałym trudem zaprowadziłam go do salonu, aby usiadł na kanapie. - Co się stało? - zapytałam, stając nad nim.
- Nie chcę o tym gadać - oznajmił. - Zresztą naprawdę nic mi nie jest i nie potrzebuję żadnego niańczenia. Sam sobie doskonale radzę.
- Ach tak? - uniosłam brwi do góry, lekko urażona. - Widać.
- Nie. Przepraszam - spojrzał na mnie. - Dziękuję ci. Po prostu nie potrzebuję współczucia.
- Przyszedłeś tu tylko po to, żeby mnie przepraszać? - zapytałam, uświadamiając sobie cały absurd tej sytuacji. Chyba za mocno grzmotnął się w tą głowę. - Czego ty znowu chcesz? Ostatnio w ogóle nie chciałeś mnie znać. Zresztą jak zwykle po tym, kiedy...
- Dlaczego sądzisz, że taka dziewczyna jak ty, na pewno nie może spodobać się takiemu chłopakowi jak ja? - wypalił, przerywając mi i jednocześnie mnie zamurowując.
Że co?
Dokładnie pamiętał to, co mu wczoraj powiedziałam. Otwierałam kilka razu usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie miałam pojęcia co. Omijałam wzrokiem jego przeszywające mnie na wskroś spojrzenie. Czułam się strasznie dziwnie i niezręcznie.
Po chwili poczułam jego dłoń na swojej, ciągnącą mnie na kanapę. Jak zwykle w takich sytuacjach, każda część mojego ciała odmawiała mi posłuszeństwa. Przyglądałam się jego twarzy, pokrytej zaczerwienieniami i fioletem. Mimo tego wręcz przerażającego widoku, moje serce rwało się to tego faceta z całej siły.
- Jestem totalnym debilem, wiesz? - odezwał się. - Debilem, który sam nie wie czego chce. Debilem, który chyba w końcu zrozumiał, o co mu chodzi. Debilem, który rani osobę, na której mu zależy - zamilkł, wpatrując się przed siebie. - Debilem, który rani ciebie - wychrypiał, przenosząc wzrok na mnie. Skamieniałam. - Zrobiłem to, ponieważ mi się podobasz, Cass. Cholernie mi się podobasz - położył mi rękę na policzku. Zadrżałam. Halo, czy to sen? Albo jakiś żart? -. I zrobiłbym to po raz drugi - przejechał kciukiem po mojej dolnej wardze, po czym się odsunął. - Ale musisz mi na to pozwolić - wyszeptał.
Momentalnie przed oczami przeleciało mi tysiące obrazów. Oczywiście, że tego chciałam. Tak bardzo tego chciałam. Przypomniałam sobie jednak nasze pierwsze spotkanie. To, co widziałam w ślepej uliczce. Imprezę. Las. Obie sytuacje w ciemnym korytarzu. Pocałunek. Jego wszystkie dziewczyny. Wczorajsze wydarzenie. To wszystko mnie przytłoczyło.
Odwróciłam głowę, patrząc w drugą stronę, a pod powiekami zebrały mi się łzy. Mimo, że serce chciało wykrzyczeć z całej siły "Zrób to!", rozum podpowiadał coś zupełnie innego. Nie chciałam przez niego cierpieć. Nie chciałam być tylko jedną z jego wielu dziewczyn. Taką na tydzień. Za często zmieniał mu się nastrój, a ja nie potrafiłam tego tak po prostu ignorować.
- Chyba lepiej będzie, jak już sobie pójdziesz - wyszeptałam przez łzy, zaciskając powieki.
- Cassidy...
- Ross, po prostu już idź - powiedziałam głośniej i bardziej stanowczo. - Wyjdź. Proszę.
Poczułam jak wstaje z kanapy. Otworzyłam oczy, odprowadzając go wzrokiem. Serce ściskało mi się z bólu. Czułam jednak, że postępuję prawidłowo. Że tak będzie dla mnie lepiej. Że tak będzie lepiej dla nas obojga.
Odwrócił się jednak i szybko do mnie podszedł, chwycił za podbródek i delikatnie mnie pocałował, całkowicie mnie tym zaskakując.
- Przepraszam, Cassie. To jest silniejsze ode mnie - powiedział jeszcze, odsuwając się.
Kiedy opuścił pokój, łzy poleciały mi po policzkach ciurkiem. Nie potrafiłam już dłużej tłumić w sobie emocji. To naprawdę bolało.
Nie, to się nie może tak skończyć - pomyślałam po chwili, po czym zerwałam się z kanapy i pobiegłam za blondynem, otwierając drzwi i wypadając na podwórko, gdzie rozpętał się niemały deszcz.
- Zaczekaj! - krzyknęłam za chłopakiem, który odwrócił się zdezorientowany.
Nie myślałam, co robię. Działałam instynktownie. Wypadłam na ten deszcz i podbiegłam do Ross'a, wpadając mu w ramiona i łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku...
_____________________
Pamparampam.
Ten. Rozdział. Jest. Jakiś. Dziwny. :))
Przepraszam was za niego. Wiem. Wiem. Zawiodłam. Ale jakoś tak w ogóle nie chciał mi wyjść.
Pisałam. Przeprawiałam. Usuwałam. I tak w kółko.
Ehh...
W każdym razie mi się nie podoba i nie jestem z niego zadowolona.
Piszcie jednak komentarze i nie bójcie się krytyki.
Ja tam ją nawet lubię, bo pomaga. Naprawdę :)
Pozdrawiam i do następnego :*
Przepraszam was za niego. Wiem. Wiem. Zawiodłam. Ale jakoś tak w ogóle nie chciał mi wyjść.
Pisałam. Przeprawiałam. Usuwałam. I tak w kółko.
Ehh...
W każdym razie mi się nie podoba i nie jestem z niego zadowolona.
Piszcie jednak komentarze i nie bójcie się krytyki.
Ja tam ją nawet lubię, bo pomaga. Naprawdę :)
Pozdrawiam i do następnego :*
Jak dla mnie rozdział jest super, tak słodko i trochę dramatycznie co bardzo wciąga w opowiadanie. Czekam na next. Błagam niech będzie szybko, po ostatnim rozdziale jak jakaś pierdzielnięta co 5 min wchodziłam na twojego bloga i cały czas: Dodała? Ohh nie dodała. :( I tak przez cały tydzień, to było ciut dziwne ale w końcu ja jestem dziwna, więc wszystko pasuje.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam MrsNickiL ♥
co ty gadasz on jest świetny po prostu zarąbisty i pisz szybko następny bo nie mogę się doczekać :**
OdpowiedzUsuńBossssssssskie kocham takie rozdziały na serio to było tak słodko dramatyczne że Ross się przyznał że podoba mu się Cass a jej serce mówiło tak a rozum nie i była przedarta ale jednak serce wygrało i ich usta się na nowo złączyły na serio świetny piszesz BARDZO SZYBCIUTKO NEXT pozdrawia Paula ;))
OdpowiedzUsuńJak zwykle rozdział zajebisty.... *_* Boże, popłakałam się pod koniec! Dziewczyno, masz ogromny talent, twje rozdziały nie są złe, one są GENIALNE! Dawaj nowy jak naszybciej ;) Szczerze, poprawiłaś mi dziś humor tym rozdziałem, mimo, że był taki smutny. Pozdrawiam i czekam na kolejny. :p
OdpowiedzUsuńAaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa ten rozdział jest taki słooooooodki :3 Jak go czytałam to szczerzyłam się do telefonu, a mama się dziwnie patrzyła. No cóż :D Mam nadzieję, że będą razem ;) Z niecierpliwością czekam na next :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko <3
Żartujesz sobie? Ten rozdział jest zajebisty <3 Przeczytałam go już 5 razy i dalej nie mam go dość ;* Genialnie piszesz i to jest jeden z najlepszych blogów jakie czytałam *.* Powinni zrobić ekranizacje twojego opowiadania :D Błagam, szybko dawaj next, bo nie mogę się doczekać <3 /Paulina
OdpowiedzUsuń