- I co? Cykasz się go? - prychnął blondyn, opadając na miękkie oparcie tropicanowego siedzenia. - To on nie sprostał zadaniu. Chujowy z niego diler, powinniśmy go zmienić - oznajmił.
- Doskonale sprostał zadaniu, ten towar był pierwszej klasy i ty o tym wiesz, Ross.
Blondyn obdarzył przyjaciela srogim spojrzeniem.
- Było się tak nie zadłużać - dodał Nick, nadal szepcąc. - Ale przecież, co to dla ciebie jest kilkaset dolarów.
- Dokładnie.
- No to mu zapłać - wyrzucił teatralnie ręce w górę - bo ja nie mam zamiaru mu się przez ciebie, stary, tłumaczyć. Mam w chuj własnych problemów.
- Jutro się z nim spotkam. Nie rozumiem po co te nerwy - oznajmił Ross, zakładając ręce na karku.
- Nerwy? - warknął Nick. - W niektórych sytuacjach mam ochotę przetrzepać ci twarz i może właśnie to powinienem zrobić. Jako twój dobry przyjaciel. To oczywiste. Po prostu czasem się musisz ogarnąć, Ross. Bo chyba przez tą sławę zapomniałeś jak wygląda prawdziwe życie - dodał. - Nie pogrywaj sobie z nim.
- To frajer i cienias - prychnął blondyn.
- Frajer i cienias, który od niedawna ma zajebiste układy z ludźmi z Watts.
- A mówisz mi to bo?
- Mówiłem już, że jest nieźle wkurwiony. A pamiętasz może Blaise'a? No jasne, że pamiętasz - powiedział, widząc twarz przyjaciela, zmieniającego się na sam dźwięk tego imienia. - Wyobraź sobie, że teraz taki wkurzony Matt, kontaktuje się z takim od wieków nienawidzącym cię Blaise'm. Hm? Nadal jest ci do śmiechu?
- Dramatyzujesz, stary. Po prostu tam pójdę, oddam mu hajs i koniec. Zakończymy naszą znajomość, a ja poszukam sobie nowego, lepszego chłoptasia na posyłki.
- Obyś się tylko nie przeliczył, bo ja ci dupy bronił nie będę - oznajmił szatyn.
- Nie będziesz musiał. Sam sobie doskonale ze wszystkim poradzę.
***
Obudził mnie przeciągły krzyk mojego brata, wołający moje imię i dobiegający gdzieś z kuchni.
- No już wstaję! - odkrzyknęłam i zrzuciłam z siebie kołdrę.
O dziwo nawet się wyspałam. Przeciągnęłam się, po czym wyszukując stopami pluszowe kapcie i zakładając je, podniosłam się z łóżka.
Zerknęłam na swój telefon i ujrzałam dwa połączenia nieodebrane od Moniki, która dzwoniła do mnie jeszcze przed drugą nad ranem. Ona już tak ma, że najpierw zrobi, a dopiero później pomyśli, więc nie zdziwiłam się, że najprawdopodobniej zapomniała o różnicy czasu, która nas dzieli. Na szczęście wyłączyłam na noc dźwięk, bo nie wiem czy zdołałabym jej wybaczyć pobudkę o tak wczesnej godzinie.
Odłożyłam urządzenie z postanowieniem oddzwonienia do przyjaciółki (o ile jeszcze mogłam ją tak nazwać, ponieważ wiadomo co odległość robi z międzyludzkimi relacjami) po szkole. Wyciągając z szafy zwykłe dżinsy, zieloną bokserkę i cytrynowożółtą bluzę zakładaną przez głowę, udałam się do łazienki. Następnie, umyta i ubrana, weszłam do kuchni, gdzie David coś tam wojował przy kuchence, ratując ją przed jakąś tragedią. Oparłam się o ścianę, przyglądając się jak biega jednocześnie ze ścierką, łyżką i patelnią, uwijając się jak w ukropie. W końcu wszystko wylądowało w zlewie, zostając zalane lodowatą wodą. Zaśmiałam się rozbawiona.
- Jak ty sobie radzisz w tej robocie, co? - zapytałam, nie przestając się uśmiechać.
- Robienie drinków, koktajli, deserów czy co tam jeszcze, to co innego - odparł zasępiony.
- Na szczęście masz mnie - oznajmiłam, przejmując od niego patelnię. - Siadaj i przygotuj się na naleśniki jakich jeszcze w życiu nie jadłeś!
- To miłe, młoda - uśmiechnął się - ale jestem już spóźniony. Wybacz - poczochrał mi włosy, które wcześniej tak mozolnie układałam, bo w żaden sposób nie chciały leżeć jeden obok drugiego i zabierając kluczyki z blatu oraz rzucając krótkie "hej", wyszedł z domu.
- No to znowu zjemy razem - zwróciłam się do kota, który pałętał mi się gdzieś pod nogami, domagając się jedzenia.
David pewnie jak zwykle zapomniał go nakarmić. W sumie to przyzwyczaiłam się, że śniadanie jadam wyłącznie w towarzystwie tego grubego, czarnego futrzaka.
Spojrzałam na zegarek i zorientowałam się, że mam tylko 10 minut do przyjazdu ostatniego autobusu, dzięki któremu miałam możliwość zdążenia do szkoły. Szybko napełniłam miskę zwierzakowi, chwyciłam jabłko, popędziłam do pokoju, w locie pakując plecak i po 5 minutach już wyleciałam z domu, biegnąc na przystanek, na który wpadłam idealnie z przyjazdem bana. Ostatnio jakoś zbyt często mi się to zdarzało.
Pech chciał, że akurat dzisiaj ulice postanowiły być zakorkowane. Ze zdenerwowaniem spoglądałam na zegarek. Jeszcze nigdy nie spóźniłam to szkoły, a dzisiaj dodatkowo zaczynałam lekcją historii, więc taki wybryk na pewno nie przejdzie przy profesorze Watson'ie. Surowszego nauczyciela to ja chyba w życiu nie miałam. Zawsze ubierał się w szary garnitur, a na nosie nosił okrągłe okulary. Każdemu uczniowi czaił się w oczach strach, kiedy przechadzał się między ławkami z długą metalową wskazówką, którą uderzał w wewnętrzną część swojej dłoni. Nigdy się nie uśmiechał i zawsze mówił tym samym tonem. No chyba, że wrzeszczał. Wtedy to przypominał rozwścieczonego lwa w klatce, którego głodzono od przynajmniej tygodnia. Nikt nie chciałby mu podpaść. A kiedy zaczyna wzywać do odpowiedzi, wszyscy wstrzymują oddech i trzymają kciuki, modląc się o litość. Stać na jego lekcji przy tablicy, to najgorsza rzecz, jaką można przeżyć. Jego świdrujące spojrzenie i wiecznie złowrogi wyraz twarzy, może przybić nawet najdzielniejszego herosa. Większość jąka się i plącze, mimo że czasami wyuczeni są na blachę. Historia to nigdy nie był mój komik. Tym bardziej dostaję konwulsji na myśl o tej lekcji. A żeby się spóźnić? To tylko w imię ojca i syna i paciorek odmawiać, błagając Tego na górze o wstawienie się za Tobą. Już sobie wyobrażam, jak profesor za karę dowala mi 10 stronicowy sprawdzian na każdy temat, za nawet 3 minuty przyjścia po dzwonku.
W końcu jednak szczęśliwie dojechałam na miejsce i pobiegłam w stronę szkoły na łeb na szyję. Tylko, że ja jestem osobą, do której nieszczęścia kleją się jak rzepy do psiego ogona, więc to nie mogło skończyć się dobrze. I się nie skończyło, bo kiedy tylko wpadłam do budynku, mocno się z kimś zderzyłam, aż zakręciło mi się w głowie, a przed upadkiem uchroniły mnie czyjeś silne ręcę, obejmujące mnie teraz w pasie. Uniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą twarz Ross'a, wpatrującego się we mnie tymi swoimi ciemnymi oczyma. Nie wyglądał jednak na zadowolonego z tego całego wydarzenia.
- Ja... ja... - zaczęłam się jąkać, uciekając od chłopaka wzrokiem.
Mógł mnie po prostu puścić, ja mogłam go po prostu przeprosić i mogliśmy tak po prostu iść w swoją stronę. Ale on nadal nie poczynił tego pierwszego kroku. Słyszałam dźwięk dzwonka, który ogłaszał rozpoczęcie pierwszej lekcji. Cholera, już po mnie.
- Przepraszam, mógłbyś mnie łaskawie puścić? - w końcu wykrztusiłam z siebie głosem, który jak zwykle miał zupełnie inaczej brzmieć.
- A co, jeżeli nie? - zapytał, uśmiechając się buńczucznie.
Żartować mu się zachciało? Teraz, kiedy za chwilę miałam otrzeć się o śmierć z ręki Wattsona?
Uniosłam wzrok i wlepiłam go w jego hipnotyzujące tęczówki. Nie wstydził się tak stać ze mną na środku korytarza? Chociaż w sumie wszyscy udali się już do klas, więc kogo miałby się wstydzić? Zauważyłam jednak, że jego źrenice są wyraźnie rozszerzone. To nie był dobry znak. Czyżby znowu to samo, co wtedy w lesie?
Ross przybliżył swoją twarz do mojego ucha. Zadrżałam, nie mogąc się poruszyć. Wiedziałam, że powinnam coś zrobić. Wiedziałam, że powinnam go odepchnąć i wyrzucić mu całą złość w twarz. Ale nie potrafiłam. W jego obecności czułam się, jakby zamierały mi wszystkie życiowe czynności. W sumie tak jak przy każdym chłopaku, ale jednak on działał na mnie silniej. Kompletnie odbierał mi pewność siebie.
- To, co wydarzyło się przedwczoraj pozostaje między nami, mała, rozumiesz? - wyszeptał. - Tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Bo się nie wydarzyło, prawda? - zapytał.
Milczałam, spuszczając wzrok.
- Prawda? - powtórzył już bardziej stanowczo, odsuwając swoją twarz.
Wzdrygnęłam się i prawie niezauważalnie skinęłam głową.
- Właśnie, a na przyszłość uważaj jak chodzisz, bo to już nie pierwszy raz jak na siebie wpadamy - zakończył, a następnie wypuścił mnie z objęć i skierował się w drugą stronę korytarza.
- Ross! - krzyknęłam za nim, wiedziona impulsem. Nie wiedziałam co ja wyrabiam i w co się pakuję, ale wiedziałam, że nie mogłam tego tak zostawić. Po prostu nie mogłam. - Wcale, że nieprawda i nie zmusisz mnie, żebym uważała inaczej!
Chłopak odwrócił się.
- Że co proszę? - zdziwił się, unosząc brwi do góry.
- To co słyszałeś - skąd we mnie nagle tyle pewności siebie? - Nie będę udawać, że nic się nie wydarzyło, Ross, bo się wydarzyło i to dużo. Nie wiem, dlaczego to zrobiłeś. Ciągle nie daje mi to spokoju, bo wiem, że taka dziewczyna jak ja na pewno nie spodoba się takiemu chłopakowi jak ty - tu przerwałam, ostrożnie spoglądając na blondyna, który nadal stał w miejscu, patrząc się na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. - Nie mogę jednak udawać, że nic się nie wydarzyło, Ross, więc nie wymagaj tego ode mnie, bo po prostu tego nie potrafię. Nie podoba mi się to, jak mnie traktujesz. Wbrew pozorom, my - ci gorsi, też mamy uczucia, wiesz? - poczułam jak po moimi powiekami zaczęły zbierać się łzy. Nie chciałam jednak okazywać słabości. Nie teraz. - Wiem, że cię to nie obchodzi, ale chciałabym, żebyś zdał sobie z tego sprawę - tu głos mi się załamał i dalej nie potrafiłam już wykrztusić z siebie żadnego słowa.
Odwróciłam się więc na pięcie z zamiarem odejścia, ale zatrzymał mnie głos blondyna.
- Cassidy, ja...
- Panno Johnson i panie Lynch, czy możecie mi wytłumaczyć, co robicie na korytarzu w środku lekcji, kiedy powinniście siedzieć teraz w klasach, w dodatku jeszcze niewyobrażalnie zakłucając ciszę? - nie wiem, kiedy i jak znalazł się przy nas pan dyrektor we własnej osobie.
Kolejne nieszczęście. Czy mój dzisiejszy zasób kiedykolwiek się wyczerpie? - pomyślałam, szybko przecierając mokre oczy, nie chcąc dać po sobie niczego poznać.
- Panie dyrektorze, my... - zaczął Ross, chcąc nas jakoś usprawiedliwić, ale mężczyzna nie dał mu dojść do głosu.
- Nie chcę teraz słuchać waszych wyjaśnień. Pogadamy o tym w moim gabinecie. Zapraszam - machnął na nas ręką, dając znać, żebyśmy za nim poszli.
No cóż, przynajmniej uniknę profesora Wattson'a, a to naprawdę ogromny plus.
Po chwili siedzieliśmy już na skórzanej kanapie w gabinecie dyrektora dokładnie na przeciwko jego biurka, gdzie teraz zasiadał on we własnej osobie, uważnie nas obserwując i nie odzywając się słowem. Nie wyglądał jednak na bardzo zezłoszczonego. Chociaż może tylko mi się wydawało.
Nie powiem, taka bliskość Ross'a jeszcze bardziej mnie krępowała. Nie dość, że nigdy jeszcze nie odwiedziłam za karę dyrektorskiej posiadłości, to musiało to nastąpić w takich właśnie okolicznościach. Blondyn chciał coś mi powiedzieć, zanim nam przerwano i to "coś" teraz nie dawało mi najmniejszego spokoju.
Kątem oka spoglądałam na chłopaka, który wydawał się całkiem rozluźniony. Pewnie bywał tu już nie raz i się, że tak powiem 'zadomowił'. Widziałam tylko, że unika wzroku dyrektora, wyraźnie odwracając lub spuszczając głowę.
No tak. Oczy. Sama pamiętam jak jeszcze przed chwilą wyglądały. Nie dziwię się, że woli, żeby dyro się niczego nie domyślił.
- No więc, czy macie mi coś do powiedzenia? - pan Lawrence oparł się ciężko o oparcie swojego krzesła, które zaskrzeczało przeraźliwie. - Słucham. Teraz macie swoje 5 minut.
Nikt jednak z nas nie odezwał się słowem. Spojrzałam na Ross'a, oczekując od niego jakiegoś działania. Z nas dwojga, to on był tym pyskatym i radzącym sobie z nauczycielami. Powinien zareagować, nie? Siedział jednak ze spojrzeniem wbitym w swoje dłonie. Wyraźnie było widać, że myślami jest zupełnie gdzie indziej.
- Nic? - dyrektor zlustrował nas spojrzeniem. - To pani pierwszy wybryk, panno Johnson, a dla pana, panie Lynch będę przychylny, więc dam wam tylko jedną wizytę w kozie. Stawcie się tam jutro po lekcjach. Znajcie moją łaskę. I mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy?
- Oczywiście, że nie - odparłam szybko. - Przepraszamy. Naprawdę jest nam przykro.
- Panie Lynch?
Szturchnęłam chłopaka łokciem, sprowadzając go na ziemię.
- Ta, właśnie - bąknął.
- Dobrze. Możecie już iść. Tylko każde do swojej klasy. Pani Kelsey już powiadomiła o wszystkim waszych nauczycieli - oznajmił pan Lawrence.
- Dobrze, panie dyrektorze. Do widzenia i jeszcze raz przepraszamy - pożegnałam się i oboje z Ross'em opuściliśmy gabinet, po czym szybko skierowałam się w stronę swojej klasy. Nie chciałam znowu zostawać z nim sam na sam. Nawet jeżeli niemiłosiernie męczyło mnie to, co miał mi do powiedzenia, uważałam, że to nie jest mój najlepszy dzień i nie miałam zamiaru go jeszcze bardziej psuć. Wezwanie do odpowiedzi na koniec historii, tylko utrzymało mnie w w tym przekonaniu. Poza tym będziemy mieli dużo czasu w kozie. Nie zapominajmy oczywiście, że to wszystko właśnie przez niego. Ugh. Ostatnio wydaje mi się, że bez Ross'a Lynch'a moje życie było by sto razy lepsze...
***
- Nareszcie się spotykamy, Lynch - zaczął nieco zgryźliwym tonem, co wyraźnie zdziwiło Ross'a, bo zazwyczaj był dla niego niezwykle miły, jak to wypadało być dla swojego stałego, sławnego i bogatego klienta.
- A ja to bym nawet powiedział, że już się za tobą, blondasku, stęskniłem - usłyszał drugi głos, którego właściciela jeszcze nie dane mu było zobaczyć przez ogarniającą całą uliczkę ciemność, ale i tak rozpoznałby go po jednym dźwięku w każdej okoliczności - Blaise.
- Witaj, Wright. Co cię tu sprowadza? - Ross uśmiechnął się zjadliwie pod nosem, widząc już swoich towarzyszy w całej okazałości - Matt i Blaise oraz jakichś czterech innych typków.
- Okazja - zaśmiał się. - Usłyszałem od Evans'a, że macie podsumować tutaj jakieś interesy. Matt to teraz jest mój człowiek, a wiesz jak niesamowicie wkurwia mnie pogrywanie sobie z moimi ludźmi, Lynch - zmienił ton, strzelając kośćmi palców u dłoni. - Poza tym mamy jeszcze nie wyrównane rachunki, a to podsumowując daje dla ciebie średnio dobry wynik - uśmiechnął się z wyższością.
- Ach no tak, pamiętam w jak piękny sposób odebrałem ci twoją kochaną Jasmine. Była dziewicą, wiesz? No tak, wiesz, przecież nie zdążyłeś jej nawet przelecieć. Po jej jękach można się domyśleć, że sprawiłem jej nieziemską przyjemność. Potem jeszcze drugi raz i trzeci - Ross napawał się widokiem zaciśniętych szczęk i pięści Blaise'a. - Była w tym zajebista - dodał, sylabując ostatnie słowo. - A potem chciałeś się odegrać? I czym to się dla ciebie skończyło? Wizytą na ojomie - chłopak zaczął się śmiać. - Twoja mamusia zdołała cię poznać? - zamilkł, chcąc usłyszeć odpowiedź, ale spotykając się z ciszą, roześmiał się jeszcze głośniej. - A no tak, zapomniałem, ty nie masz mamusi. Wyrzuciła cię jak ostatni śmieć na śmietnik. W sumie to się jej nie dziwię. Sam bym się ciebie pozbył.
Blaise'owi puściły nerwy.
- No twoim miejscu trzymałbym język za zębami - rzucił się na Ross'a, przygważdżając go do ściany. - Wiecznie taki pewny siebie. Nic się nie zmieniłeś. Chciałem ci odpuścić. Chciałem tylko zmusić cię do zapłacenia dwukrotnie większej sumy. Ale jednak zmieniłem zdanie. Ktoś cię powinien w końcu nauczyć kto tu rządzi, gwiazdeczko - wysyczał przez zęby. - Trzeba było wcześniej pomyśleć o tym, że jesteś tu sam i nikt ci nie pomoże - szepnął z twarzą przy jego uchu. - Pożegnaj się ze swoją pięknością, blondasku - skończył, po czym z całej siły uderzył go w brzuch.
Ross nie dał po sobie nic poznać, chociaż przeszył go nieziemski ból. Zamachnął się na Blaise'a, ale w tym momencie ktoś pochwycił go z dwóch stron. Zdążył jednak poczuć pięścią jego twarz i przestawić mu kilka kości czaszki. Był silny. Wiedział to. Z Wright'em miałby wyrównane szanse, a nawet większe. Jednak dać sobie radę z pięcioma naraz. No cóż. To już zupełnie inna bajka.
Dwóch typków postawiło blondyna do pionu, unieruchamiając go. Blaise trzymając się za nos, z którego ciurkiem sączyła się krew, drugą ręką chwycił Ross'a za koszulkę.
- Taki z ciebie twardziel? - wysyczał, posyłając mu lewego sierpowego prosto w twarz. - Nauczę cię do mnie szacunku, jaki powinieneś mi okazywać od samego początku, bo przy mnie jesteś nikim, gwiazdeczko. Nikim.
Ross, który został lekko odrzucony w bok po sile uderzenia, podniósł głowę i splunął na ziemię sporą ilością śliny pomieszaną z własną krwią.
- Tchórz z ciebie, Wright - odezwał się, a szyderczy uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy.
- Odszczekaj to, sukinsynu - warknął Blaise.
- Udowodnij, że nim nie jesteś i załatw to ze mną sam na sam.
Chłopak mocniej chwycił koszulkę blondyna, aż dało się słyszeć wyraźne trzeszczenie szwów.
- Ty myślisz, że ja się ciebie boję? - parsknął. - Ja? Ciebie? Takiego frajera? Po prostu nie mam najmniejszego zamiaru brudzić sobie na ciebie rąk. Jeszcze nie jesteś tego wart, Lynch. Poza tym znam te twoje gierki i na pewno nie dam się sprowokować - zakończył, po czym z miną, jakby trzymał w dłoniach obrzydliwego karalucha, puścił z rozmachem odzież blondyna. - Zróbcie co do was należy, chłopcy - zwrócił się do swoich kolegów, którzy już się wyraźnie niecierpliwili.
- Stać! - Ross usłyszał głos Matt'a.
Co? Czyżby nagle wzięło go na litość?
- Co jeszcze? - dobiegł go głos jednego kolesia, który go podtrzymywał.
- Moja kasa. Żądam swojej zapłaty - oznajmił.
No to chyba się jednak przeliczył.
- Wright? - mięśniak zwrócił się do swojego szefa.
- Dajcie mu to, co chce - wskazał na Matt'a.
Jeden z kolesi podszedł do blondyna i dokładnie oraz brutalnie go przeszukując, zabrał mu portfel i rzucił w chłopaka.
- A teraz z nim skończcie - rzucił na koniec Blaise.
Ross momentalnie poczuł przeszywający ból w plecach, następnie w okolicach miednicy i nogach. Rzucili się na niego wszyscy czworo naraz. Nie miał najmniejszych szans. Z godnością jednak przyjmował każdy kolejny cios, praktycznie nie wydając z siebie żadnego dźwięku, chociaż czuł jakby wnętrzności mu po prostu płonęły. Póki jeszcze mógł, jakoś próbował się bronić, ale niestety ze znikomym skutkiem. Pierwszy cios w głowę, potem drugi i następny, kompletnie go zamroczyły. Wszystko stało się niewyraźne. Czuł, że nie może nabrać wystarczająco powietrza, aby zaspokoić swój organizm. Dusił się. Płuca domagały się tlenu. Tak, jakby był pod wodą i tonął. Kolejny kopniak w żebra już zupełnie odebrał mu możliwość normalnego oddychania. Na sam koniec jeszcze czuł jak ktoś podnosi go z ziemi i przyciska do lodowatej ściany. Na plecach, twarzy i praktycznie każdej części ciała czuł ciepło spływającej krwi.
- Tak kończą ci co ze mną zadzierają, Lynch - usłyszał jeszcze, a potem widział już zbliżającą się pięść i wszechogarniającą ciemność.
Nie czuł już nic.
_____________________
Aaa mam nadzieję, że mnie nie zasztyletujecie za te zakończenie :P
Blaise pojawił się już w zakładce "bohaterowie", więc możecie tam sobie zajrzeć.
Mam nadzieję, że go przygarniecie do tego opowiadania, bo ja tam tę nową postać uwielbiam ^.^
Ale ja jakoś tam zawsze mam, że ubóstwiam czarne charaktery :x
Jeszcze chciałabym się zapytać, czy nie przeszkadzają wam przekleństwa?
Bo wiem, że niektórzy nie mogą tego zdzierżyć, więc jak coś to piszcie.
A i jeszcze jedno, bo zapomniałam się zapytać pod poprzednim rozdziałem, czy chcecie wystrzegać się opisów erotycznych scen? Bo jak do tej pory się ich nie tykałam, nie znając waszej opinii, bo wiem, że jednak mam czytelników w przeróżnym wieku i nie każdy może chcieć.
Czekam na wasze odpowiedzi w komentarzach.
CZYTASZ --> KOMENTUJESZ --> MOTYWUJESZ
Pozdrawiam :*
Czemu mu to zrobiłaś ? Wiem, że zasłużył... ale czemu ?? Mam nadzieje, że nic bardzo poważnego się mu nie stało... Ross nie dokończył zdania... jestem ciekawa co chciał jej powiedzieć... Przekleństwa mi nie przeszkadzają... erotyczne sceny także ;) Z niecierpliwością czekam na next :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko i zapraszam do mnie.... mam nadzieje, że wpadniesz i skomentujesz ;)
http://smile--for--me--baby.blogspot.co.uk/?m=1
Co chciał Ross powiedzieć? No co?! Teraz będe się nad tym zastanawiać całą noc... ;)
OdpowiedzUsuńZ jednej strony zasłużył na to jak go potraktowali... ale z drugiej szkoda mi go... .
Nie przeszkadzają mi przekleństwa, a sceny 18+ pisz, bo lubie takie coś czytać ^^
Czekam na next <3 /Paulina
Jak zwykle rozdzial genialny ;) Serce mi stanelo, gdy Blaise i swita dobrali się do Ross'a :o A jeśli chodzi o przeklenstwa, nie przeszkadzaja mi... Sceny erotyczne tez :p Jestem potwornie ciekawa, co Ross chcial powiedziec Cass <3 pozdrawiam cieplutko i czekam na next ;*
OdpowiedzUsuńAaa!! OMG! Nie nie nie! On chyba nie? Nie! To nie może być prawda! Biedny Ross... Co prawda faktycznie mu się należało. Nie trzeba było podskakiwać. No ale cóż. Muszę ci powiedzieć, że piszesz normalnie jak profesionalistka. każde słowo! Normalnie jak to czytałam to tak się wczytałam, że nie wiedziałam kiedy koniec. Skąd ty bierzesz takie pomysły? Wow zazdroszczę heh :* Ale rozdział jest perfekcyjny!
OdpowiedzUsuńMi też nie przeszkadzają przekleństwa ani sceny erotyczne. To twój blog i robisz co chcesz. A wszystko co napiszesz i tak będzie świetne więc możesz pisać :*
Z niecierpliwością czekam na next :*
Aaaa! jest cudowny! Dziewczyno, masz wielki talent! ja chce już kolejny! Dlaczego?1 Dlaczego?! Dlaczego?! Oni go tak pobili?! Może i trochę sobie nagrabił, ale żeby aż tak ;))) Kochan twój blog jest po prostu perfekcyjny... nie marnuj swojego wielkiego talentu i dawaj next! ;))) Ciekawe co on chciał jej powiedzieć.. ale ty zawsze musisz urwać w takim momencie.... Słodki, słodki i jeszcze raz słodki. czekam na nn i zapraszam do mnie na pierwszy rozdział dopiero zaczynam, więc kochana liczę na twoją opinię!!! Muaaa pozdrawaim!!! http://r5-amazing-love.blogspot.com/ Weny zyczę! ;*** ;)))
OdpowiedzUsuńAle zajebisty dawaj szybko next ;**
OdpowiedzUsuńJedno słowo : AMAZING ! Yay! Ten rozdział jest po prostu boski *.* Wstrząsające zakończenie. Ty wiesz jak podnieść ciśnienie. ^.^ Szkoda mi Ross'a. Wiem, że zasłużył, ale według mnie trochę zbyt brutalnie go potraktowali.. Jestem strasznie ciekawa, co Ross chciał powiedzieć Cassidy *.* Mam nadzieję, że szybko dodasz next ;*** Jeszcze raz mówię wszem i wobec : ZAJEBISTY ROZDZIAŁ <3 <3 Masz wielki talent do pisania opowiadań. :*
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na następny. ;***
Zapraszam też do mnie na nowy rozdział :
http://here-comes-forever-r5-story.blogspot.com/
Pozdrawiam. ;*
Becia
Bardzo dobry blog. Wymyśliłaś oryginalną historię, nigdzie jeszcze takiej nie znalazłam (nie liczę tych obleśnych blogów, które robią z Lynch'a maniaka seksualnego). Bardzo dobrze piszesz i miło się czyta, potrafisz "wciągnąć". Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCzytam Twój blog, bo moja przyjaciółka mi go poleciła.
OdpowiedzUsuńJEST ŚWIETNY!!!
Ja sama próbowałam coś napisać, ale nie miałam osób, które czytałyby moje wypociny, więc usuwam moje blogi.
Teraz razem z moją przyjaciółką, które nienawidziła czytać, rozmawiając przez Skypa jaramy się Twoim blogiem :-) Mam nadzieję, że Ross trafi na OIOM, albo coś w tym stylu (jak w "Gwiazd naszych wina") i przeżyje.
Jeszcze raz powtórzę - KOCHAM TWÓJ BLOG <3