niedziela, 13 października 2013

Prolog.

Szłam ledwo przytomna przez amerykańskie lotnisko, chcąc tylko jak najszybciej opuścić to zatłoczone miejsce. Skąd tu tyle ludzi o tej porze? Dopiero teraz wracają z wakacji? W głowie huczało mi od kilkunastogodzinnego lotu i kręciło się jak po co najmniej całonocnym melanżu. To nie była moja pierwsza podróż samolotem, ale nigdy za dobrze tego nie znosiłam. Cieszyłam się, że mam to już za sobą i pragnęłam teraz jedynie zasnąć w swoim wygodnym łóżeczku. 
Wyszłam na zewnątrz, gdzie od razu spotkałam się z nocną ciemnością ogarniającą całe Los Angeles. Spojrzałam na zegarek i szybko mniej więcej obliczyłam godzinę. No tak, tu była dopiero pierwsza w nocy.
Po chwili pod nos podjechał mi samochód. Granatowy. Chociaż w tym wypadku ciężko to było dostrzec. Od strony kierowcy wysiadł mężczyzna. David - mój starszy brat.. 
- I jak podróż? - zapytał, biorąc ode mnie moją ukochaną, oczojebnie seledynową walizkę oraz plecak i wrzucając to wszystko do bagażnika.
- Do wytrzymania - odpowiedziałam, otwierając drzwi i wsiadając do środka. 
Z Davidem nie rozmawiałam już od jakiś 3 miesięcy, czyli od śmierci mamy. Nie mieszkaliśmy razem. Rozwiedli się dwa lata po moim urodzeniu, czyli jak David miał trochę ponad 9 lat. Ojciec był z urodzenia Amerykaninem i przeprowadził się z powrotem do LA wraz z moim bratem, a ja zostałam w Polsce z mamą. Ogólnie utrzymywaliśmy ze sobą częsty kontakt, a w każde wakacje przyjeżdżałam tutaj do nich. Ojciec jednak miał spore problemy z alkoholem. David kiedy tylko stał się pełnoletni, wyprowadził się od niego. Od tamtego czasu nikt nie wie gdzie teraz przebywa mój tata, ani czy w ogóle żyje. Nasz kontakt się urwał. 
Na początku czerwca zdążył się tragiczny wypadek, w którym zginęła moja matka. Po jej śmierci zamieszkałam u babci i to ona zaproponowała i załatwiła mi zamieszkanie u brata. Zostałam do końca wakacji w Polsce, ciesząc się póki jeszcze mogłam Bałtyckim Morzem i szlifowaniem swojego i tak nienagannego angielskiego. 
Pogłośniłam radio gdzie teraz pobrzmiewała spokojna piosenka Nikelback. Oparłam się o wezgłowie i podziwiałam krajobraz za oknem. Mimo późnej godziny, wszystko zostało tak oświetlone, że można było dokładnie zobaczyć każdy szczegół. Setki billboardów, szyldów, latarni i świecących ozdób. Polska Warszawa mogła się przed tym schować, ale i tak będzie mi jej brakować. Powieki niemiłosiernie mi ciążyły, ale starałam się powstrzymać, odpowiadając na wymuszone pytania brata o samopoczucie, babcię, szkołę i ogólnie co tam u mnie. Wiedziałam, że jedynie pragnie omijać temat mamy, chociaż i tak przeżył to wcale niegorzej ode mnie. Kiedy jednak zamilkł, i przełączył stację, włączając piosenkę Beatlesów, przegrałam ze swoim zmęczeniem, zamknęłam oczy i odpłynęłam do krainy Morfeusza, śniąc o swoim nowym życiu. Życiu, które tak często nas zaskakuje. No bo skąd miałam wiedzieć, że Bóg przygotował dla mnie scenariusz, o którym nigdy nawet mi się nie śniło i nigdy bym nie przypuszczała, że spotka mnie coś takiego? No cóż. Nasze życie jest pełne zagadek. A my jesteśmy od tego, żeby tym zagadkom stawiać czoła i je rozwiązywać. Nowe życie, bez przyjaciół, w nowym miejscu, nowej szkole, będzie dla mnie na pewno wyzwaniem. Wyzwaniem, któremu będę musiała wyjść na przeciw. Chociaż na pewno nie będzie to łatwe...


~*~

Kolejna impreza. Kolejna urządzona w ich domu bez najmniejszej zgody. Z kolejną dziewczyną u boku. Pewnie znowu siostra zrobi mu niezłą awanturę, ale w tej chwili miał to zupełnie gdzieś. Wakacje przecież trzeba jakoś zakończyć, prawda? Siedział na kanapie z butelką coli w dłoni i obejmował przytuloną do siebie blondynkę. Ta, wpatrzona w niego jak w obrazek, nie odstępowała go na krok. Skąd miała wiedzieć, że była jedynie ładniutką dziewczyną, a on wykorzystywał swoją przypiskę gwiazdy, aby takie właśnie wyhaczać?
- Stary, impreza w dechę - przysiadł się do nich chłopak z długimi kruczoczarnymi włosami. - O widzę następną laskę do bajerowania - rzucił i tak jak się pojawił tak i znikł.
- Skąd go znasz? - zapytał Kevin, siedzący z Davisem na podłodze i grający na konsoli.
- Nie znam - wzruszył ramionami Ross i upił kolejny łyk płynu.
- Idziemy zatańczyć? - spytała Kate odrywając się od Lynch'a i patrząc na jego profil.
- Chcesz to se idź - bąknął, nadal wpatrując się w ekran, na którym koledzy ścigali się samochodami. 
- Okej, zaraz do ciebie wrócę, żebyś nie czuł się samotny - zaświergotała, dała mu buziaka w policzek i podreptała na parkiet, za który robiła druga część salonu.
Ross przewrócił oczami i usiadł opierając nogę na kolanie. W głośnikach właśnie rozległa się jego własna piosenka. Uśmiechnął się nikle i zaczął nucić pod nosem, wybijając rytm na udzie. Nagle usłyszał jak ktoś przycisza muzykę, a po gościach rozchodzi się szmer. Odwrócił głowę, spoglądając na tańczących i nagle zamarł. Mógł się w sumie tego spodziewać, no ale, że aż tak wcześnie? Za tłumem bowiem stało czworo jego rodzeństwa - Riker, Rocky, Ryland i ... Rydel. Zmieszanie jednak od razu zmieniło się w totalne rozluźnienie. Wrzucił na usta ten swój nonszalancki uśmieszek i przeskakując oparcie kanapy, podszedł do nich. 
- Koleś, urządzasz imprezkę i nas nie zapraszasz?! - wyskoczył Rocky i szczęśliwy pobiegł razem z Ryland'em na parkiet, wmieszając się w tłum.
Ross odprowadził ich wzrokiem, zakładając ręce na klatce piersiowej, a potem spojrzał na reszte rodzeństwa. 
- Co to do cholery ma być? - wysyczała przez zęby Rydel, ledwo powstrzymując się od wybuchu. Co jak co, ale z nią to trzeba było uważać. 
- Impreza. Ślepa jesteś? - odpowiedział spokojnie Ross.
- Chyba jasno daliśmy ci do zrozumienia, że masz nie robić żadnych imprez! Nie ma nas jeden dzień, a ty już musisz coś odwalić!
- Nie jesteś moją matką, żeby mówić mi co mi wolno, a czego nie - odgryzł się. 
Rydel zacisnęła ręce w pięści i przymknęła oczy. Widać było, że stara się uspokoić. Riker położył jej rękę na ramieniu.
- Ona ma racje - Rydel popatrzyła na niego z wdzięcznością. - Kończymy to - powiedział i odszedł w stronę gości, podchodząc do wieży i wyłączając ją. Po domu przesunął się szmer dezaprobaty. - Sory, ale kończymy. Do widzenia - oznajmił głośno Riker, po czym wszyscy zaczęli kierować się z niezadowoleniem do wyjścia. 
Po chwili wszyscy już opuścili dom. Została tylko Kate, która przysunęła się do Ross'a, obejmując go. Riker spojrzał na nią wymownie, a potem na przewracające się oczy młodszego brata.
- Do widzenia, panienko - Rydel pokazała ręką na drzwi. 
Kate popatrzyła na Ross'a.
- No idź już - powiedział niezbyt miłym tonem, a ta lekko zdezorientowana, uwolniła go z uścisku i wyszła na zewnątrz. 
Rydel zatrzasnęła za nią drzwi, po czym popatrzyła z wyrzutem na Ross'a i uciekła na górę do swojego pokoju.
- A tę co ugryzło? – chłopak uniósł brwi do góry i popatrzył w stronę gdzie zniknęła siostra.
Bracia spojrzeli na niego jak na idiotę. 
- Okej jak impreza skończona, to mogę się wreszcie położyć spać - przeciągnął się i miał już również skierować się na górę, kiedy Riker pociągnął go za bluzę.
- Najpierw to to posprzątasz, debilu - trzepnął go po głowie. 
- Istnieje coś takiego jak ekipa sprzątająca. Jutro rano przyjedzie – oznajmił, chcąc oddać bratu, ale ten trzymał go za nadgarstki.
- Sam to posprzątasz, gwiazdeczko. Chyba woda sodowa za wcześnie uderzyła ci do głowy.
- Żadna sodówka nigdzie mi nie uderzyła – Ross wyrwał się z uścisku brata.
- Życzę miłego wieczoru – powiedział Ryland, uśmiechając się z wyższością.
- Nie mogę tego zrobić jutro? – jęknął.
- Nie. Zrobisz to teraz - Riker popchnął go w stronę salonu.
- No chyba, że chcesz oglądać porządnie wkurzonego lwa jutro z rana - wtrącił Rocky, chichocząc. Po czym wszyscy bracia się ulotnili.
Ross ogarnął wzrokiem całe pomieszczenie i jęknął na ten widok. 
- Czym oni są, że będą mi mówić co mam robić? - warknął pod nosem.
- Słyszałem! - dobiegł go głos Riker'a.
- Miałeś słyszeć!
Musiał jeszcze tylko zaczekać do końcówki grudnia, a potem już będzie sam sobie rozkazywał. Tak. Słodki smak pełnoletności. Lecz na razie miał na głowie inny problem. Ten bajzel to będzie dla niego nie lada wyzwanie. Nienawidził sprzątać, a po kimś tym bardziej. Włożył jednak słuchawki do uszu i podniósł z podłogi ogryzek po jabłku. Wzdrygnął się i odniósł go do kosza. No cóż. Zapowiada się bardzo, bardzo długa noc. I z pewnością mógł stwierdzić, że łatwo nie będzie...
_____________________

Okej no to mamy prolog. Taki jakiś nijaki, ale nigdy nie była za dobra w pisaniu prologów.
Mam jednak nadzieję, że się wam spodoba i zostaniecie tu na dłużej :)

Pozdrawiam :*


2 komentarze:

  1. Świetny prolog! :D
    Czekam na 1 rozdzialik! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny ten prolog kochana :**
    Świetnie piszesz :**
    Kocham i czekam na new <3

    OdpowiedzUsuń